Path of Exile

The Prisoner’s Gate

U BRAM WIĘZIENIA

Wspinam się wolno w ciemności nad komnatą demona, z każdym pokonanym szczeblem wkładając więcej wysiłku w poruszanie się. Już od dawna jestem wyczerpany ponad wszelkie możliwości śmiertelnika. Ledwo go widzę, ale nadal dobrze słyszę. Brutus wpadł w szał w ciemnicy pode mną. Ściana wibruje od sporadycznych ciosów jego okaleczonych ramion. Znów słyszę inny dźwięk, który przeraża mnie na nowo. Jakoś udało mu się złapać pierwszy ze szczebli, okręcając go łańcuchami z przedramienia. Metal wydaje przeraźliwy dźwięk, protestując przeciw wadze potwora. Łańcuch obija się o kamień. Podciąga się i owija kolejny szczebel łańcuchami drugiej ręki, a ja przez straszliwą chwilę jestem pewien, że będzie mnie gonić. Wtem, w tumanach starożytnego kurzu cała dolna część drabiny odrywa się, spadając wprost na zdeformowaną twarz mojego prześladowcy. Ostatnie okrzyki wściekłości Brutusa dosięgają mnie, kiedy zmęczonymi rękoma podciągam się te parę ostatnich szczebli ku światłu płynącemu nade mną.

Wywlekając się z wąskiego szybu zostaję oślepiony przez gorejące słońce nade mną. Chowam twarz w dłoniach, przytłoczony ogromem jasności i przygniatany rzeczywistością, której właśnie zdołałem umknąć. Ileż setek istnień zniknęło w rękach tej kreatury przed moim przybyciem? Jakim cudem udało mi się to przeżyć? Kilka minut mija, zanim znowu mogę się poruszać, ale w końcu moje oczy się przyzwyczajają i mogę przyjrzeć się otoczeniu. A jest czemu się przyglądać.

Moja wspinaczka poprzez Więzienie zaprowadziła mnie na sam szczyt budowli usadowionej okrakiem na dachu i opadającej łagodnie, niby pokosem, w każdym kierunku olbrzymią masą gołego kamienia. Toruję sobie drogę przez połamane dachówki docierając na skraj budynku. Walcząc z lękiem wysokości zmuszam się do zaglądnięcia w przepaść, a to co widzę odbiera mi dech w piersiach. Zdaję się być zawieszony nad morzem chmur, których szara gęstwina na południu przesłania wejście do Dolnego Więzienia wraz z kamiennymi ścieżkami doń prowadzącymi. Dostrzegam jedynie wąski, kamienny murek chylący się pod naporem osuwiska. Wzrok podąża wokół struktury, w końcu odnajdując hałdę uszkodzonego kamienia zgromadzonego przy ścianie opodal. Nie jest to drabina i nie jest to bezpieczne, ale musi wystarczyć.

Jakiś czas później, odrapany i z posiniaczonymi dłońmi, dotykam stopą kamiennego nasypu i schodząc po nim zmierzam w kierunku frontu Więzienia. Na pewno tutaj miało się znajdować właściwe wejście. Kilka marmurowych schodków wyziera spod piasku pod osamotnioną bramą, której schody opadają pomiędzy przyrdzewiałe szubienice dyndające i skrzypiące na wietrze. Ciekawe ile osób stało w tym miejscu, przerażonych ogromem budowli i świadomością, że przyjdzie im dokonać żywotu w jej trzewiach. Na tę myśl przechodzi mnie zimny dreszcz, pomimo względnego ciepła palącego słońca.

Odwracając się po raz ostatni od Więzienia, spoglądam na wschód, na wysadzany kamieniami płaskowyż rozciągający się przede mną. Raczej nie ma w nim nic ciekawego, zbita ziemia przysypana małymi głazami i sporadycznie wystającym spośród nich chwastem. Monotonia krajobrazu jest przerwana przez ogromną, kamienną drogę wychodzącą wprost spod więziennych schodów i wijącą się w oddali. Schylam się oceniając trakt i próbując wywnioskować czemu miał służyć. Cóż mogło sprowokować podjęcie takiej konstrukcji na tym pustkowiu? Cokolwiek to było i tak muszę nią podążać dokądkolwiek prowadzi.

Pod palącym słońcem wlekę się na wschód ze spuszczoną głową badając rowki pod stopami. Nie ulega wątpliwości, że wiele ogromnych wozów tędy przejechało, ziemia jest zbita gęsto, a kamień wręcz wypolerowany od kół. Podróż przerywają mi sporadycznie starzy znajomi, Plwocińce, Kozłoludy i te przeklęte pso-podobne Diabelskie Wcielenia z klifów. Nie wiem czy ciemność, która zrodziła tych plugawców jest silniejsza, ale stanowią dużo większe wyzwanie niż przedtem. Godzinami wędruję po tym pustkowiu, odpędzając chmary stworów, gotując się w niemiłosiernym słońcu. Pomimo upływu czasu, ognista tarcza zdaje się tkwić w bezruchu w zenicie, jakby utrzymywana podłą magią w miejscu.

W końcu dostrzegam potężną ścianę ze skały przede mną, rosnącą z każdym powolnym krokiem. Wyrasta ponad horyzont, rozciągając się z północy na południe. Mijam malutkie obozowisko, mały zbiór namiotów i beczek z pozostałościami po ognisku. Zdaje się, że niedawno płonął tu ogień. Ktoś tu był, nie dalej jak wczoraj! Nie ma nic cennego w obozowisku, więc ruszam dalej w kierunku ściany licząc na znalezienie jakiegoś przejścia.

Oczywiście, to Wraeclast, przyzwyczaiłem się już do opóźnień i rozczarowań. Droga, którą kiedyś przemierzały wozy jest nieprzejezdna, ukryta pod setkami ton skalnych odłamków i gruzu. Najmniejsze spośród kamieni w rumowisku są większe ode mnie, więc nie ma mowy o oczyszczaniu przejścia. Z braku innych możliwości skręcam na południe i podążam wzdłuż skały słuchając wiatru hulającego w jej szczelinach. Skalny masyw skręca na zachód i wkrótce zaczynam schodzić pomału w dół. Na niektórych półkach skalnych widać zielony mech, co jest miłą odmianą po nieogarniętym pustkowiu za mną. Schodząc niżej wyczuwam zapach soli oraz inny, drażniący nozdrza odór ukryty pod nim. Śmierdzi gnijącym bagnem, rozkładem i zwłokami. Z wolna zaczyna otaczać mnie mgła, gęstniejąca z każdym kolejnym krokiem.

Nieopodal dostrzegam ziejący otwór w zboczu klifu, jamę otoczoną przez coś, co wygląda jak połamany maszt. Doprawdy dziwny widok, skoro nie ma tu nigdzie wody, ale to chyba jedyna droga naprzód. Wkraczam w otwór ukryty pod drewnianym łukiem i schodzę po błotnistym stoku dalej w nieznane.


Czy wiesz, że:

Z nazw miesięcy w grze można wywnioskować, że Wraeclast znajduje się na półkuli południowej.



Losowy Skill

Convocation

Przywołuje do ciebie wszystkich twoich sług, a także zapewnia im tymczasową regenerację życia.

Grace

Uaktywnia aurę zwiększającą wskaźnik uniku tobie i twoim sojusznikom.

Vitality

Uaktywnia aurę zapewniającą regenerację życia tobie oraz sojusznikom.


Stare Gry Frozen Games